„Oddać Głos Ubogim” Co Reportażyści Napisali O Życiu Codziennym W Międzywojniu?

Dwudziestolecie międzywojenne w mikrohistoriach

Proklamowanie państwa polskiego stało się fundamentalnym doświadczeniem generacyjnym nie tylko dla ludzi, którzy żyli w granicach Drugiej Rzeczpospolitej, ale również emigrantów mających więzi z tożsamością i kulturą polską. Wielu z nich zareagowało spontanicznie i niemal natychmiast po 1918 roku pojawiło się w Warszawie. Najbardziej znanym przedstawicielem re-emigracji stał się Gabriel Narutowicz, który zostawił funkcję dziekana Politechniki w Zurychu i pozycję cenionego projektanta obiektów industrialnych. Jedna ze zbudowanych przez profesora Narutowicza hydroelektrowni do dziś funkcjonuje w Bernie i daje prąd miastu.

Decyzję o powrocie do Polski podjęło też wielu medyków. Byli potrzebni, bo choć często bagatelizuje się rozmiar strat, jakie pozostawiła pierwsza wojna światowa w Europie Środkowo-Wschodniej, to jednym z elementów katastrofy była śmierć na froncie czterech tysięcy polskich lekarzy (co pokazuje statystyka odnotowana w raportach Ligi Narodów). Wśród lekarzy, którzy postanowili swoje doświadczenie medyczne wykorzystać
w kraju byli między innymi: Ludwik Rajchman, Henryk Brokman, Hanna i Ludwik Hirszfeldowie. Pierwszy pozostawił posadę w królewskim laboratorium w Londynie, drugi w Klinice Pediatrycznej w Heidelbergu, a Hirszfeldowie przyjechali z Zurychu, gdzie pracowali naukowo w Klinice Pediatrycznej i w Zakładzie Higieny. Wrócili do kraju po 17 latach emigracji, Hanna Hirszfeldowa z dwoma doktoratami obronionymi w Berlinie
i Neapolu, Ludwik Hirszfeld z docenturą uniwersytecką. Mieli pozycję akademicką, byli autorami artykułu Serological Differences Between The Blood of Different Races, który wspólnie opublikowali w „The Lancet”, jako raport z zakrojonych na szeroką skalę badań populacyjnych nad grupami krwi. Przeprowadzili je na Bałkanach w czasie pierwszej wojny światowej.

Motywacje powrotu Hirszfeldów do Polski były złożone, ale pobudki patriotyczne odgrywały w nich znaczącą rolę. Argumenty ideowe musiały być rozstrzygające, skoro standard życia był wyraźnie niższy niż ten w świecie, który zostawiali. Słynny immunolog zwykł mawiać: „Maria Curie-Skłodowska ma wspaniałe osiągnięcia, ale co Polska z tego ma?”

Do jakiej Polski wracali? Co trzeci mieszkaniec kraju był analfabetą (w latach trzydziestych zdołano tę sytuację zmienić, redukując analfabetyzm do dwudziestu procent, większość społeczeństwa żyła na przeludnionej, ubogiej wsi, a zaledwie czteroprocentowa warstwa inteligencji miała unieść wizje rozwoju cywilizacyjnego. Państwo nie rokowało szans na dobrobyt. W utopię wygodnego życia Hirszfeldowie na pewno nie wierzyli, wsiadając do pociągu do Warszawy. Jedyną realną obietnicą była wolność. Akt założycielski niepodległości, zrównujący prawa kobiet i mężczyzn, wzmacniał nadzieję. Niepodległość wiązała się z obietnicą wolności od opresji politycznej, perspektywą nieskrępowanej realizacji planów. Jeśli jednak rozumieć pojęcie wolności w sposób zdefiniowany dwie dekady później przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Franklina Delano Roosevelta, wydaje się, że spojrzenie na początek niepodległego państwa polskiego wymaga reinterpretacji.

W styczniu 1941 roku Roosevelt mówiąc o wartościach, których jako prezydent zamierza bronić, wskazał, że poczucie społecznej wolności opiera się na czterech filarach: wolności słowa, wolności wyznania, wolności od nędzy (freedom from want), wolności od strachu. Warto przyglądnąć się (niekoniecznie w kolejności zaproponowanej przez Roosevelta) różnym wymiarom wolności w Drugiej Rzeczpospolitej. 

Obowiązywanie cenzury represyjnej zostawiło ślady w przedwojennej prasie. Przeglądając stare gazety, na przykład „Robotnika”, może łatwo zauważyć niezadrukowane szpalty. Szczególnie często puste kolumny świeciły w roku 1931, kiedy na łamach gazety PPS-u relacjonowano przebieg procesu brzeskiego, wstydliwego odprysku represji politycznych po przewrocie majowym.

„Kleks cenzury”, jak tego rodzaju interwencje określił Melchior Wańkowicz, zapełniano czasami fragmentami Biblii, co miało sygnalizować działanie cenzora, a jednocześnie zakrywało białe plamy.

Jeszcze w latach dwudziestych niektórzy wydawcy, przewidując zagrożenie konfiskatą drukowali swoje pisma w innej dzielnicy kraju, bo niejednorodna jurysdykcja porozbiorowej Polski, powodowała, że łatwiej było opublikować niektóre informacje w Poznaniu niż we Lwowie albo odwrotnie. Takie uniki stosował Aleksander Wat, kiedy wydawał „Miesięcznik Literacki”, ale pomimo to nie zdołał uniknąć konfiskaty 12 numeru pisma, wraz z którym bezpowrotnie przepadło kilka wydrukowanych tam tekstów reporterskich. Potyczki z cenzurą osłabiały kondycję finansową redakcji miesięcznika. Miały też wpływ na jego zamknięcie.

Julian Tuwim ironizował, że: „Czas w tych skargach zachować umiar,/ Bo rzekł mędrzec w związku z tym tematem/ Iż dowcip, który cenzor zrozumiał,/ Zasługuje na konfiskatę”. Wolność słowa Roosevelt uważał za fundament demokracji. W Drugiej Rzeczpospolitej była ona licencjonowana. 

W Warszawie przynależność religijna była konieczna, natomiast w dawnym zaborze pruskim i austriackim istniały niezależne od instytucji wyznaniowych urzędy stanu cywilnego. Kiedy Komisja Kodyfikacyjna w połowie lat trzydziestych przedstawiła zunifikowany projekt prawa małżeńskiego, wówczas z inspiracji Kościoła katolickiego konserwatywne środowiska zaczęły oponować przeciw projektom wprowadzenia nowoczesnej legislacji. Odpryskiem dyskusji toczonej wokół prawa małżeńskiego były felietony Tadeusza Boya-Żeleńskiego z cyklu Dziewice konsystorskie. Pisarz popierał proponowaną kodyfikację prawną, drwiąc, że nabożne społeczeństwo odzyskuje „dziewce” – kobiety, które uzyskały kościelne unieważnienie małżeństwa przeprowadzane przez konsystorza biskupiego.

Projekt nowego prawa małżeńskiego został skutecznie oprotestowany i dlatego legislacji tej nie przyjął sejm Drugiej Rzeczpospolitej.

Formy życia codziennego w młodym państwie były zróżnicowane w zależności od dzielnic. Najtrudniejsze warunki ekonomiczne panowały na kresach wschodnich. Trafiający tam zaraz po pierwszej wojnie Amerykanie raportowali o stanie nędzy. Harold H. Fisher pisał, że co trzeci mieszkaniec Polski jest poważnie niedożywiony, a Maurice Pate oceniał, że milion dzieci niedojada. Być może szacunki Pate’a były tak jaskrawe, bo ich autor pracował dla organizacji charytatywnej American Relief Administration i chciał zorganizować jak największą pomoc. Niemniej liczby te po części znajdują potwierdzenie w innych raportach. Lekarze pisali o dzieciach cierpiących na chorobę głodową, krzywica dotykała połowę populacji. Nic dziwnego, że jeden z pierwszych medycznych opisów krzywicy powstał na Uniwersytecie we Lwowie.

Przywoływanego wcześniej Izaaka Babla też uderzała „okropna nędza”. W Dzienniku 1920 uwiecznił wiele obrazów biedy. Obserwując wieś Chotyń zapisał: „Żyją bezmyślnie, dziko, roje much w izdebce, ohydne żarcie, to im całkiem wystarcza – przy tym chciwość i wstrętne, niezmienne urządzenie tej nory, i cuchnące na słońcu skóry, można wściec się od brudu”.

Strach przed nędzą ogranicza poczucie wolności – nie mylił się Franklin Delano Roosevelt.   

Polska niepodległość pierwszej połowy XX wieku widziana z perspektywy mikrohistorii zdaje się tracić swój utopijny wymiar. Możliwa do rozpoznania rzeczywistość z jaką Hirszfeldowie konfrontowali się po powrocie do Warszawy, każe zweryfikować relację między indywidualnym doświadczeniem a dominującą narracją. W tym sensie uzasadnienie znajduje sugestia Ankersmita, że w logice narracji historycznych „interpretacje przeszłości są rozpoznawalne, nabierają tożsamości poprzez kontrast z innymi interpretacjami”. Pozwalają zmniejszyć dryfującą lukę, floating gap między uładzonym obrazem a wymiarami realnej codzienności. Spojrzenie na dwie dekady międzywojnia, jeśli szukać się rezerwuarze uwiecznionej i dostępnej faktografii, nie potwierdza optymizmu z lat pierwszych niepodległości. Mikrohistorie wzbudzają niepokój.

                                                                                                           prof. dr hab. Urszula Glensk, Uniwersytet Wrocławski